Po kilku wizytach w Namaste - Klub Podróżników w Katowicach i kilku pokazach slajdów w Nepalu w mojej głowie pojawiło się marzenie żeby osobiście zobaczyć najwyższe góry świata. Wyprawa do podnóża Everestu brzmiała dosyć romantycznie, chociaż dla osoby, która praktycznie nie chodzi po górach i w sumie to nie za bardzo to lubi, miało to być spore wyzwanie.

Przygotowanie

Przede wszystkim trzeba było nabrać formy i zrzucić kilka kilogramów. Identyczne podejście do tematu miałem kilka lat wcześniej kiedy wybierałem się na trekking na Islandji legendarnym szlakiem Laugarvegur. Od tego czasu przybyło trochę lat i kilogramy jakoś wolniej schodzą. Sama dieta nie wystarczyła dlatego dodałem do tego wszystkiego proste ćwiczenia... chodzenie. Niezależnie od pogody czy innych rzeczy wyrobiułem sobie nawyk żeby wszędzie chodzić. Zamiać jechać do sklepu samochodem, szedłem pieszo, dodatkowo codziennie minimum godzinny spacer co najmniej 5-6km. Jeśli była zła pogoda, to przed snem wchodziłem na bieżnię i tam godzinę półtorej szybkim krokiem. Przez 9 miesięcy udało mi się zejść z 96kg do 86kg. Do tego przy szybkim spacerze tętno udało się obniżyż z początkowych 145 uderzeń na minutę do 100-105. Jedyne co bym zmienił gdybym miał to robić jeszcze raz to więcej chodzenia pod górę. Wypady w góry czy codzienne chodzenie po schodach, na pewno dały by jeszcze więcej.

Witamy w Nepalu!

Przylot do Nepalu ustawiłem sobie tak by móc przed wyjściem w góry dostosować się trochę do zmiany czasu, jedzenia, czy klimatu. Podobno jednym z największych błedów jest przylot do Nepalu i od razu ruszenie na trekking. Dodatkowo kilak dni w Katmandu daje też czas na skompletowanie brakującego ekwipunku i walka z tym czego nie brać. Limity bagażu w lotach do Lukli są bardzo restrykcyjne. 10kg bagaż nadawany + 5kg podręczny.  Spakowanie się na 3 tygodnie w 15kg to nie lada wyczyn, przy czym temperatury które na nas czekają będą się wahać od -15C do +38C... Trochę to zajęło ale się udało.

Dzień -1: Katmandu - Manthali

Od zeszłego roku loty do Lukli czyli punktu startowego wszystkich trekkingów na EBC, ze względu na duże zagęszczenie przestrzeni powietrznej nad Katmandu zostały przekierowane na Lotnisko Ramecchap w Manthali. Niby nie daleko bo 130km ze stolicy, natomiast trzeba się przygotowac że podróż ta zajmie wam od 6 do 8 godzin. W zależności od budżetu można wybrać kilka środków transportu. Ja wybrałem najtańszy, czyli lokalny busik. Co ciekawe większość minibusów ma napęd elektryczny, a szybkie stacje ładowania są w każdej wiosce. Trasa docyć ciężka. Upał, kurz, i wszechobecne śmieci wpływają na psychikę dosyć negatywnie. Do tego w 2024 roku przez dolinę, przez którą przebiega większość trasy, przeszła olbrzymia powódź zmywając drogę i wioski, w związku z czym tymczasowa trasa przebiega po kamienistym dnie rzeki i jest bardzo powolna. Do Manthali docieramy po południu. Śpimy w niewielkim pensjonacie 5 minut na piechotę od lotniska. Jutro wielki dzień. Ruszamy do Lukli.

Dzień 0: Ramecchap 474 m -  Lukla 2860m

Pobudka o 4:30. Wylot zaplanowany na 6:00. Szybki przysznic i ruszamy na lotnisko. Szybka odprawa i tu dowiadujemy się że 3 loty wczoraj były odwołane i one lecą jako pierwsze. Nic nie zrobimy czekamy. Nadchodzi godzina odlotu i tu informacja, że w Lukli panują złe warunki i na razie lotnisko jest nieczynne. Czekamy dalej. Całe szczęście na lotnisku jest mała budka z kawą i jedzeniem. Zaczyna robć się tłok. docierają ludzie na kolejne loty i lotnisko szybko się zapełnia. 9:30 jest informacja że lotnisko otwarte. Pierwsi pasażerowie z wczorajszych lotów szybko przechodzą boarding wi wchodzą do samolotów. Pierwsze 3 startują prawie jeden za drugim. Ja lecę w kolejnym rzucie. Byle by pogoda się nie popsuła. Wołają mój numer lotu. Ostatnie sprawdzenie karty pokładowej i idzienmy w kierunku samolotu. Wszystkei 3 samoloty wróciły z lukli. 2 już załadowane i czekają na start. My czekamy przy furtce na wejście. Po ok pół godziny przychodzą złe wieści. Lotnisko znowu zamknięte. Pasażerowie z załadowanych już samolotów wysiadają i wracają do terminalu.
Nie wiedziałem w tym momencie że na wylot przyjdzie mi jeszcze czekać wiele godzin. Inofmacja z lotniska że na razie loty nie są odwołane i czekamy na poprawę pogodny. Poranny chłód już dawno odszedł w zapomnienie i temperatura w Manthali dochodzi do 38C. O 15:00 cały czas nie wiemy czy loty będą dzisiaj, ale pojawia się opcja, ze można dopłacić do lotu helikopterem i wtedy na pewno wyleci się dzisiaj. Po krótkich negocjacjach decyduję się na upgrade, tym bardziej że będzie to dla mnie pierwszy raz. Trzeba uciekać z tego pieca. Do lukli docieramy ok 17:00. Na helipadzie odbiera mnie Chandra, mój przewodnik i kompan na najbliższe kilkanaście dni. Idziemy do hotelu odpocząć. Start wyprawy przenosimy na kolejny dzień.

Dzień 1: Lukla 2860m - Phakding 2610m
Dzisiaj rozgrzewka prze jutrzejszą wspinaczką. 8,5km w większości z góry. Całość zajęła 2:20 marszu, z przerwami na załatwienie pozwoleń, biletu do Parku Sagarmatha i kawę z cynamonką 3:30. Od razu można się cieszyć tym co nas czeka w najbliższych dniach. Zza chmur wyłaniają się pierwsze sześciotysięczniki a to tylko przedsmak tego co ma nadejść. Po lunchu jeszcze szybki wypad do niedalekiego klasztoru. 200m przewyższenia lekko daje w kość, ale zdecydowanie warto.
Dzień 2: Phakding 2610m - Namche Bazar 3440m
Dzisiaj już na grubo. Prawie 11km marszu i 7h z przystankami na kawę, lunch i checkpoint przy wejściu do parku. Początkowo łagodnie a na ostatnich 3km ponad 700m w górę. Troche hardkorowo ale jestem. Na koniec Chanda wybrał lodge na samym szczycie Namche. Jutro dzień na aklimatyzację ale nie ma czasu na opierdzielanie się. Chandra ma już w zanadrzu plan żeby mnie zmęczyć.
Dzień 3 (aklimatyzacja): Namche Bazar 3440m - Everest View Hotel 3880m - Namche Bazar 3440m
Dzisiaj aklimatyzacja w Namche. Najpierw krótki spacer do punktu widokowego koło muzeum parku narodowego, z któreko pierwszy raz mieliśmy okszję zobaczyć Everest. Następnie ostro przez 2h do Everest Viem Hotel 3880m. Na lunch z powrotem w Namche. Ale mieliśmy widoki cały dzień! Na koniec zakupy i popołudniowy chill w Namche.
Dzień 4: Namche Bazar 3440m - Deboche 3820m
Początkowo szlak bardzo łatwy. Prawie cały czas po płaskim z widokiem na Everest. Po przerwie na herbatę ostre zejście w dół ponad 300m. Potem most i lunch i zaczyna się hardkor. 600m ostro pod górę bez chwili wytchnienia. Po około 2 godzinach docieramy do Tengboche, gdzie mieliśmy nocować. Niestety nie ma miejsc, więc czeka nas jeszcze 20 minut drogi. Ale wcześniej zwiedzanie Klasztoru w Tengboche, oprowadza nas młody mnich oo głównej świątynii, po czym zabiera nas do drugiej gdzie za drobną ofiarę można robić zdjęcia. Chwilę później ruszamy do Deboche na nocleg. Przed zachodem jeszcze szybki wypad na zdjęcia Everestu, Lothse i Ama Dablan.
Dzień 5: Deboche 3820m - Dingboche 4410m.
Dzisiaj zapowiada się przyjemny dzień. Co prawda do zrobienia łącznie ponad 700m za to całość rozłożona w miarę równo na cały dzień przez co powinno się iść przyjemnie. Początek bardzo spokojny. Everest chowa się za górą. Za to mamy cały czas piękny widok ba Lothse i Ama Dablan (6814m), a za plecami groźnie czai się Thamserku (6623m). Po przekroczeniu mostu i krótkim podejściu docieramy do Pangboche. Tu przerwa na kawę i apple pie, pyszne swoją drogą. Cały czas uczę się podstaw nepalskiego, więc zdziwienie właściciela, kiedy zamówiłem wszystko po nepalsku, było spore. Lunch w Shomare. Wjechał tost z warzywami i frytki. Chandra oczywiście w ramach każdego posiłku wcina Dahl Bat. Opuszczając Shomare wychodzimy już ponad linię drzew. Robi się chłodno. A w plecy jak to mówią górale sakramencko duje wiater. Krajobraz zaczyna się robić trochę pustynny, chłód coraz bardziej odczuwalny. Przeprawa przez mostek, i znowu wspinaczka po której wychodzimy znowu ba pustynny płaskowyż. Po chwili zza skał wyłania sie Dingboche.
Dzień 6 (aklimatyzacja): Dingboche 4410m - Chukhung 4730m - Dingboche 4410m
Dzisiaj drugi dzień aklimatyzacyjny po Namche. Wybieramy się do następnego miasteczka Chukhung. Od rana mamy piękną pogodę i w końcu super przejrzystość powietrza. Jak na dłoni widać wszystkie góry dookoła a w szczególności Taboche, którą widziałem pierwszy raz 3 dni temu. Po około 2h docieramy do pomnika poświęconego Chołdzie, Jakielowi i Kukuczce, upamiętniającego ich zdobycie Lothse od południowej ściany. Pół godziny później docieramy do Chukhung na lunch. Pogoda się pogarsza. Słońce zachodzi i temperatura natychmuast spada o 10-15°C. Do tego zrywa się silny wiatr. Ubieram wszystko vo msm i ruszamy w dół. Po chwili jednak pogoda się uspojaja i robi się znowu ciepło. Droga w dół idzie zdecydowanie sprawniej niż pod górę i do hotelu docieramy po niecałej półtorej godziny. Potem szybka drzemka i wyśmienite cappucino z ciastem truskawkowym w Sherpa Cafe.
Dzień 7: Dingboche 4410m - Lobuche 4940m
Kolejny niesamowity pogodowo dzień. Forma 100x lepsze niż wczoraj; dal bhat? Pierwsze 2h marszu do Thukla bardzo przyjemne. Lekko pod górę, podobnie jak wczoraj. W Thukla przerwa na lunch a zaraz po niej trzeba się było wdrapać na przełęcz o tej samej nazwie 300m w górę. Forma po lunchu się utrzymuje, czego jie kożna powiedzieć o pogodzie. Niebo znowu zasnuwa się chmurami i robi się zimno ... bardzo zimno. Na szczyt przełęczy docieramy po ok 45 minutach. Dookoła znajduje się kilkanaście/kilkadziesiąt pomników upamiętniających nepalskich i zagranicznych wspinaczy. Trochę mroczna sceneria. Półtorej godziny później docieramu do Lobuche. Po chwili odpoczynku wizyta w Lobuche World's Highest Bakery na pysznym brownie i wielkiej kawie z kufla. Potem jakoś mnie naszło żeby wleźć jeszcze na kilkudziesięciometrową morenę lodowca Khumbu, tego samego który przekraczają ekspedycje na Everest. Ku mojemu lekkiemu rozczarowaniu lodowiec się wycofał i zostały tylko jego kawałki. Jak wszystko dobrze pójdzie, jutro Everest Base Camp.
P.S. Lotnisko w Lukli jest już zamknięte 7 dni z powodu pogody.
Dzień 8: Dobuche 4910m - EBC 5364m - Gorak Shep 5130m
Dzisiaj ciężki dzień. Nieprzespanej z zimna noc. Mimo spania w ubraniu, ciepłym śpiworze i pod dwoma kołdrami wciąż nie mogłem się ogrzać.
Śniadani 6:00, wyjście 7:15. W Gorak Shep meldujemy się chwilę po 9tej. Chandra narzucił spore tempo bo w Gorak ilość miejsc noclegowych mocno ograniczona. Po mały drugim śniadaniu ruszamy do bazy pod Everestem. Droga zajęła nam niecałe półtorej godziny.
 EBC Zdobyte! Ale wysokość bardzo odczuwalna i zmęczenie oraz brak tlenu mocno doskwiera.
Pamiątkowe foty i wracamy do Gorak bo w głowie rodzi się plan. Chcieliśmy jeszcze na zachód słońca wejść na Kalapattar (5550m) na zdjęcia o zachodzie słońca. Niestety pogoda pokrzyżowała te plany. Niebo znowu zaciągnęło się ciemnymi chmurami i zaczął sypać śnieg. Atak na Kala Pattar jutro 5 rano.
Dzień 9: Gorak Shep 5130m - Kala Pattar 5550m (2/3) - Dzongla 4830m
Pobudka 4:30. Szybkie ubranie się i wskakuję do śpiwora żeby ogrzać ubranie. W pokoju tak zimno że woda w butelce pokryws się cienką warstwą lodu. Ruszamy o 5:00. Jest zimno, bardzo zimno. Po około jednej godzinie na niebie pojawiają się różowe kolory. Niestety gasną po około 2 minutach i już się nie pojawiają. Niebo zadnute jest cienką warstwą chmur. Wspieliśmy się na 300m i doszedłem do wniosku że to wystarczy. Kilka fot i wracamy. Wybłagane u Chandry wyjście dopiero o 9tej. Idziemy do Dzongli. Przed nami ok 12km drogi większość w dół. Reszta jak to mówi Chandra "nepali flat" czyli raz pod górę, raz w dół. Pierwsze kilometrh bardzo wyczerpujące. Idziemy po lodowcowym rumowisku, po luźno rozrzuconych skałach i głazach. Po jakichś 2,5h docieramy do znanego nam Lobuche. Lunch i chwila odpoczynku i ruszamy dalej. Chwilę później odbijamy od głównego szlaku EBC i kierujemy się ba Dzonglę. Osobiście fla mnie chyba najpiękniejszy ze szlaków. Nikną tłumy. Przez bastępne 3h nie spotykamy ani jednego człowieka. Idziemy scieżką w poprzek urwiska jakieś 400-500m nad doliną. W oddali widać Periche. Do Dzongli docieramy po 3 godzinach. Bardzo zmęczony. Jutro podejmiemy się ataku na przełęcz Cho La 5368m. Jak się nie powiedzie to wracamy do Namche.
Dzień 10: Dzongla 4830m - Cho La Pass 5368m - Thangnak 4700m
Ruszamy o 8:00. Od samego początku spokojnie pniemy się w górę. Po jakiejś poł godziny docieramy do krajobrazu typowego dla islandzkiego interioru. Mój klimat. Szlak zaczyna się piąć coraz bardziej do góry. Po jakichś 2:45h docieramy na skraj lodowca. Zakładamy raczki i idziemy po jego wierzchu ostro pod górę. Na samym końcu trochę wspinaczki i po 3,5h meldujemy się na szczycie Cho La Pass 5368m. Chwila na pamiątkowe zdjęcia i ruszamy w dół. Od steony Thamgnag zbocze zdecydowanie bardziej strome. Cały czas posiłkujemy się linami schodząc. W dole widać dolinę, na której nie ma ani płatka śniegu. Do jej dna dochodzimy po jakichś 45 minutach. Tu przerwa na szybki lunch. Szarlotka i kabanosy. Teraz znowu czeka nas trochę podejścia. Jakieś 150m. Docieramy na szczyt wzgórza i stąd bardzo ostre zejście prosto do Thangnag. Nie wiem jak można zrobić to przejście w przeciwnym kierunku. Niby tylko 100m więcej podejścia, a wydaje się jakby było 3 razy więcej.
Dzień 11: Thangnak 4700m - Gokyo 4750m
Od rana coś mi nie pasowało. Dzisiaj super łatwy dzień. Mapy.com pokazują 3,6km i tu duże ALE 3:36h. Chandra też mówi że ze 3h nam zejdzie. Ale jak? 3.6km po płaskim 3h???
Początek delikatnie pniemy się pod górę. Wychodzimy na szczyt grani i kilkadziesiąt metrów niżej widzimy lodowiec Ngozumpa. Teraz tylko trzeba go przekroczyć. I tu zaczynają się trudności. Najbliższe 3km to będą najtrudniejsze 3km w moim życiu. Co chwilę ostro w górę i ostro w dół po usypujących się kamieniach. Lodowiec cały czas jest w ruchu więc szlak eytyczany jest na nowo co kilks miesięcy. Po jakichś 2h przekraczania tych 3km robi się nerwowo. Chandra mówi że najbliższe 5 minut idziemy szybko i bez zatrzymywania bo "dangerous" i faktycznie idziemy wzdłuż kilkudziesięciometrowej prawie pionowej ściany z której lada chwila może zejść lawina kamieni. Ood koniec trzeba się jeszcze tylko wspiąć na morenę i przed naszymi oczami pojawia się Gokyo.
Dzień 12: Gokyo 4750m - Dole 4200m
Dzisiaj zdecydowanie najpiękniejszy i najprzyjemniejszy dzień z całego trekkingu. Wyruszamy z Gokyo posileni kubkiem pysznej gorącej czekolady chwilę przed 9. Caly dzień szlak zapowiada się bardzo przyjemnie. 12,5km w większości z górki. Mijamy jezioro i powoli zanurzamy się w dolinę cały czas ograniczoną z jednej strony moreną lodowca, a z drugiej ogromnymi górami. Idziemy wzdłóż niewielkiego potoku. Mijamy kolejne 2 jeziorka i po chwili dolina nabiera głębokości. Potok znika gdzieś na dnie a dolina opada KILKASET metrów niżej. Idziemy dalej sieżką przecinającą prawe zbocze doliny. Dookoła piętrzą się góry co chwile przykrywane kłebiastymi chmurami. Po chwili idziemy już 300m nad dnem doliny. Po kilku godzinach docieramy na lunch do Macchermo. Ja od wczoraj zakochany w momo zamawiam je tym razem w wersji z serem. Odpoczywamy chwilę i ruszame dalej do Dole. Po lunchu jakies 10 minut pod górkę a potem, już cały czas w dół. Do Dole docieramy po około 1h 40m.
Czuć że jesteśmy ponad 500m niżej. W środku hotelu jest ciepło, nawet w pokoju, a dookoła zaczynają pojawiać się niewielkie drzewa.
Dzień 13: Dole 4200m - Namche Bazaar 3440m
Ruszamy z Dole. Początek cały czas w dół. Po kilkudziesięciu minutach wchodzimy w linię drzew. Robi się ciepło, nawet bardzo. Po około 2h dochodzimy do punktu w którym zaczyna się ostre podejście do przełęczy Mong La. Przed bami 400m ostro pod górę. I tu ku mojemuvwielkiemu zaskoczeniu, podejście pokonujemy praktycznie bez przerwy i po godzinie meldujemy się w wiosce Mong La na szczycie przełęczy. Zaczynamy znowu schodzić w dół i po ok 25 minutach przystajemy na lunch. Zrywa się deszcz. Postanowiliśmy że w tej sytuacji najlepiej jest zostać jeszcze na kawę. Kończymy kawę, przestaje padać. Dalsza droga do Namche przebiega bez większych utrudnień. Meldujemy się w Moonlight Lodge, gdzie spędzę bajbliższe 3 noce. Pożegnalna kolacja z Chandra, który rano rusza obebrać kolejną grupę w Lukli.
Dzień 14: Namche Bazaar 3440m - Phakding 2610m
Żegnam Namche. Od razu za bramą miasta zaczyna się ostre zejście, 600m w dół do mostu Hillarego. Po drodze jeszcze ostatni widok na Everest. Widzialność jest niesamowita dzisisj. Góry jak na dłoni. Mam też możliwość zobaczyć jak Neoalczycy ręcznie tworzą szlak dla turystów. Po zejściu do mostu, i jego przejściu, czeka nas jeszcze ominięcie zerwanego przez zeszłoroczne powodzie części szlaku. Później jeszcze hakieś 8-9km tzw. Nepalu flat, czyli na mapie wygląda niby płasko a tu cały czad pod górę i w dól po kilkanaście pięter. Cały czas nie mogę uwierzyć jak 2 tygodnie temu szedłem tym szlakiem w drugą stronę. Krajobraz się zmienił. Kwiatu na drzewach przekwitły i robi się trochę smutno. Do Phakding docieram oo ok 5h. Momo na lunch i potem wizyra w miejscowej piekarni i ... irish pub.
Dzień 15: Phakding 2610m - Lukla 2860m
Ostatni dzień trekkingu. W miarę łatwy marsz, chociaż trzeba trochę podejść. Niby różnica tylko 200m ale jak to w Nepalu aby podejść 200m trzeba zrobić 450m. 🙂. Po jakiejś godzinie od wyjścia Phakding przerwa na kawę w restatauracji z pięknym widokiem. Stąd już widzę, że niedługo zaczną się problemy. Na szlaku widać niekończącą się karawanę objuczonych osiołków. Są ich dosłownie setki. A wszystkie idą przez linowy most, przez który muszę się niedługo przedostać w przeciwnym kierunku. Mimo że sporo schudłem to nie ma opcji żebyśmy się na tym moście minęli. Tak jak myślałem. Dochodzę do mostu a karawana nie przestaje płynąć. Czekamy tak z dobre 20 minut aż w końcu pojawia się okienko. To nasza szansa żeby się przecisnąć. Idziemy dalej. Mijamy kilka kolejnych wiosek aż w końcu docieramy do bramy w Lukli. W taki właśnje sposób kończy się nasza pętla po rejonie Khumbu w Himalajach. A wszystko to dzięki Himalayan Squad Treks And Expedition Pvt. Ltd

Organizacja i koszty

Z Polski do Kathmandu najlepiej polecieć FlyDubai (przez Dubaj) lub Air Arabia (przez Sarjah). Ja wybrałem tą drugą opcję, szególnie przez koszty. Bilet w 2 strony wyszedł mnie 2300zł, z bagażem i wyżywieniem (całkiem dobrym) podczas lotów. Na cenę głównie wpłynął fakt bardzo długiego oczekiwania na lotnisku w Sarjah. Przylot miałem o 19:30 a wylot dopiero o 7 rano. Żeby nie cierpirć na lotnisku udało mi się znaleźć hotel niedaleko lotniska za trochę ponad 100zł.

W kwestii organizacji samego trekkingu to macie kilka opcji.
Jeżeli nie lubicie planować wszystkiego to możecie po prostu dostać się do Lukli na własną rękę. Po przylocie przywita was tłum przewodników którzy chętnie was poprowadzą tam gdzie chcecie, załatwiając po drodze wszystkie formalności.

Jeżeli wolicie mieć wszystko zorganizowane, to jest kilkadziesiąt firm które ogarniają to od A do Z. Przy czym trzeba pamietać że zazwyczaj idzie się wtedy w grupie 12-16 osób.

Ja wybrałem trochę inną drogę korzystają z kontaktów Marka z Namaste, i dzięki Himalayan Squad Treks And Expedition Pvt. Ltd miałem trekking z prywatnym przewodnikiem i 6 zapasowymi dniami w praktycznie tej samej cenie. I tu też macie kilka opcji. Możecie wziąć samego przewodnika z dobrym angielskim, przewodnika z tragażem lub przewodnika-tragaża z, jak to mówił organizator Pratap, little good english. Można się z nim spokojnie porozumieć w kwestii trekkingu, ale jeżeli bardziej interesują was ciekawostki mijanych miejsc to może nie tędy jest to wybór dla was. Dla mnie ta opcja była idealna, bo ja chodząc po górach lubię ciszę i spokój, i bycie z samym sobą i własnymi myślami, dlatego tę opcję wybrałem.

Na cene wpływa tez rodzaj transportu jaki wybierzecie do Manthali. Prywatny jeep kosztuje od 100-115USD a lokalny busik 15USD.

Mój koszt prywatnego przewodnika-tragaża wyszedł w granichach 1500USD i zawierał:
- transport z Katmandu na lotnisko w obie strony
- przeloty do Lukli w obie strony
- 16 noclegów w Lodge'ach (takie górskie pensjonaty)
- permit trekkingowy (obowiązkowy)
- bilety wstępu do Parku Sagarmatha (obowiązkowy)

Do kosztów doliczcie napiwek:
przewodnik 15USD/dzien, tragaż 10USD/dzień, przewodnik-tragaż 15USD/dzień

Wyżywienie podczas trekkingu zależy głównie od wysokości i jak daleko od Lukli się znajdujecie. Pamiętajcie że 90% żywności wnoszą tragaże na plecach lub na osiołkach i yakach. Tylko część jest wwożona helikopterami w przypadku gdy lecą "na pusto' na akcję ratunkową. Więc np butelka wody im wyżej tym droższa, a natej wysokości powinniście wypijać co najmniej 5-6L wody dziannie. Dla przykładu 1L wody w Katmandu kosztuje 20rupii (60gr) a w Gorak Shep 500rupii (16zł). Lunch czy obiad kosztuje od 600-1200rupii.

Kilka lifehacków

INTERNET

Ja jeszcze w Polsce kupiłem sobie kartę eSIM od Nomad (https://www.getnomad.app/). 20GB na 45 dni kosztowało 30USD, wystarczyło ALE!, w górach nie ma zasięgu, natomiast działa od wyjścia z samolotu.

Jeżeli wasz telefon nie obsługuje eSIM to w Katmandu i na lotnisku i na mieście wszędzie kupicie kartę SIM.

INTERNET W GÓRACH

W niższych partiach internet kupujecie w lodgeach, i działa tylko tam. Natomiast w wyższych partiach można kupić bon na 24 lub 48h. I jest to o tyle fajne że ta sieć jest w każdym miejscu i w każdym miejscu działa. Czyli kupujecie sobie rano i działa wam praktycznie w każdym miejscu (kawiarnie, restauracje, Hotele) przez 24h.

WODA

Tu możecie zaoszczędzić sporo pieniędzy kupując sobie filtr do wody np. Lifestraw. Ja osobiście wydałem kilkaset złotych na wodę bo mój Lifestraw został w domu ;-(
Można też korzystać z tabletek dezynfekujących ale mi one nie za bardzo spasowały bo woda po nich smakuje jak woda z basenu.

SPRZĘT

Podstawowy sprzęt możecie kupić w Katmandu. Na Thamel, turystycznej dzielnicy stolicy, jest kilkadziesiąt sklepów ze sprzętem górskim, natomiast w dużej mierze są to podrobki znanych marek. Dodatkowo sprzęt trekkingowy możecie tam wypożyczyć na czas trekkingu (śpiwory, kurtki puchowe czy spodnie. Ja osobiście kupiłem sobie kilka par ciepłych skarpet, kijki, kilka koszulek i bluz i super lekki plecak.

RELACJA INSTAGRAM

Zachęcam do zerknięcia na krótką relację video na moim Instagramie.