Na Maderę pierwszy raz mielismy jechać w 2021 roku. Pandemia zaczełą na wiosnę odpuszczać i wszystko wskazywało na to że się uda. Z zakupem biletów czekaliśmy do ostatniej chwili, co jak się okazało było dobrą decyzją. Madera owszem zaczęła przyjmować zaszczepione osoby natomiast w momencie jak już prawie kupiliśmy bilety ogłoszono na wyspie godzinę policyjną oznaczającą zakaz wychodzenia z domu przed świtem i po wschodzie słońca. Trochę słabe warunki dla fotografii krajobrazu gdzie moje osobiste najlepsze światło jest 40 minut przed wschodem i 40 po zachodzie. Cóż po raz kolejny plany trzeba było odłożyć.
Przychodzi rok 2022, już w listopadzie ogłaszamy termin na kwiecień. Natychmiast znajduje się ochocza ekipa, która była już ze mną w Dolomitach, na Wyspach Owczych, a częściowo też na Islandii. Do grona ochotników dołącza jeszcze Kasia. Mija pół roku i w końcu widzimy się na lotnisku ruszając ku rajskiej Wyspie Wiecznej Wiosny.
Lot przebywa całkiem spokojnie mimo jego długości. Madera leży głęboko na Atlantyku i lot z Katowic trwa ponad 5 godzin. Jedynych emocji podczas trwania lotu dostarcza lądowanie. Buja dość mocno. Światło słońca wpadające przez okienka co raz zmienia swoją pozycję z podłogi na sufit, trochę strasznie. Tuż przed przyziemieniem samolot wyrównuje i ląduje już spokojnie.
Jak wygląda lądowanie na tym maleńkim lotnisku możecie zobaczyć poniżej.
Odbieramy samochód. Odbieramy samochód i udajemy się do wynajętego domku leżącego kilka minut od lotniska. Teraz trzeba odpocząć bo rano pobudka na pierwszy plener.
Dzień 1
Budzik dzwoni o 5:20. Dzięki bogu za strefy czasowe bo organizm myśli że to 6:20, więc tragedii nie ma. Jedziemy na parking pod Ponta São Lourenço. Czeka nas krótkie ale dość strome podejście na szczyt największego wzniesienia na półwyspie. Ze względu na niewielką ilość miejsca warto być tam odpowiednio wcześniej. Ja zawsze lubię być na miejscu ok godziny przed wschodem. Wschód bardzo przyjemny, bezwietrzny co jest dość nietypowe jak na ten rejon.
Po wschodzie wracamy do domu żeby przespać się jeszcze chwilę.
Po południu ruszamy w kierunku lasu Fanal. To pradawny las, wokół którego prawie zawsze występują mgły a drzewa pokręcone przez pogodę wyglądają niczym z horrorów. Po lesie przerwa na zwiedzanie i zjedzenie czegośc w Porto Moniz i następnie udajemy się na pierwszy zachód. Pogoda zapowiada się obiecująca. Nad nami ciężkie chmury a na choryzoncie całkiem szeroka przecinka, w którą powinno wpasować się słońce. Kolory o zachodzie i sam punkt leżący kilkaset metróm nad niewielkim miasteczkiem zapiera dech w piersiach - swoją droga po raz kolejny już dzisiaj.
Dzień 2
Wieczorem sprawdziłem pogodę na rano i zapowiadane są gęste chmury do wysokości 1500 m n.p.m. Stąd decyzja że ruszamy na najwyższy szczyt na Maderze, Pico do Areiro (1861 m n.p.m.) co powinno zagwarantować wyjazd nad chmury. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to że do samego szczytu można dojechać samochodem, choć generalnie jeżdżenie po wyspie jest dość ciężkie i wymaga nierzadko sporej odwagi i doświadczenia. Wschód po raz kolejny nas nie zawodzi.
Po południu ruszamy na drugi szczyt Pico Ruivo nieopodal którego znajdują się bardzo stare uschnięte białe drzewa, niezwykle fotogeniczne. Po drodze mijamy las Fanal i postanawiamy uchwycić jeszcze kilka kadró, na które nie starczyło czasu dzień wczesniej. Mgła tradycyjnie jest, niestaty tym razem na tyle gęsta że skrapla się na drzewach i spada z nich w postaci rzęsistego deszczu.
Dzień 3
Dzisiaj decyzja że ponownie jedziemy na Pico do Areiro, dopóki chmmury utrzymują się pod szczytami. Dzień wcześniej odwiedziliśmy jeszcze kilka miejsc, które dają nadzieję na ciekawe kadry o wschodzie.
Za sprawą Kasi odkryliśmy niedaleko domu wspaniałą piekarnię, w której od teraz będziemy jedli śniadanie. Ceny na Maderze są bardzo niskie. Śniadanie z kanapką, kawą i ciastkiem kosztuje niecałe 4EUR. Po krótkim odpoczynku ruszamy na pierwszy trekking wzdłuż lewad. Levada to takie maderskie akwedukty doprowadzające wodę z gór do miast. Od kilku lat stały się wielką atrakcją turystyczną. Na końcu pierwszej, którą idziemy znajduje się kilkudziesięciometrowy wodospad.
Na wieczór udajemy się na kolejny punkt widokowy na północy wyspy, gdzie znowu mamy przepiękne światło i fotografujemy zachód w towarzystwie wszechobecnych, ciekawskich kotów.
Dzień 4
Po wczorajszym "spacerze" dzisiaj dzień bez chodzenia. Zaczynamy wschodem na plaży Ribeira da Janela, z charakterystycznymi skałami łudząco przypominającymi Reyjnisdrangar na Islandii. Będąc w okolicy koniecznie trzeba też wpaść z odwiedzinami do wodospadu Véu da Noiva znajdującego się nieopodal.
Popołudnie spędzamy na zwiądzaniu dolnej części stolicy, Funchal. Kosztując lokalnego drinka Poncha, składającego się z rumu aguardente, soku z cytryny i miodu. Co ciekawe każdy knajpa robi własną ponchę według własnego przepisu. Nam najbardziej do gustu przypadła ta z Marakują.
Na wieczór wracamy na Pico do Areiro tym razem zobaczyć go w barwach zachodzącego słońca. Co ciekawe z naszego domu na szczyt wieżdża się niecałe 30 minut pokonując ponad 1700m przewyższenia.
Dzień 5
Znowu lekki dzień dla nóg (przynajmniej dla niektórych). Zaczynamy od wschodu na jednym z instagramowych miejsc. Resztę dnia każdy spędza już we własnym towarzystwie, Andrzej dzielnie zdobywa Lewadę 25 Fontes, Dominika spędza dzień fotografując plażę, a ja z Kasię ruszamy na przegląd kilku punktów idokowych na zachodzie wyspy. Wszyscy kończymy razem na zachodzie na Ponta da Ladeira.
Dzień 6
Zaczynamy wschodem w Porto da Cruz. Światło znowyu mamy przepiękne chociaż początkowa walczymy ze śliskimi skałami na niższym punkcie, później ze względu na przypływ przenosimy się na nieco wyższe ale równie super stanowisko.
Popołudnie to kolejna levada. Tym razem nieco krótsza ale dla osób o mocnych nerwach. Idąc Levada Nova przez większość trasy idziemy nad głęboką doliną bardzo eksponowaną ścieżką, przy czym mamy wrażenie że ktoś kto planował rozmieszczenie barierek ochronnych raczej był już po kilku ponchach bo zazwyczaj osłaniały krzaki a w miejscach gdzie mieliśmy do czynienia z kilkudziesięciometrowymi przepaściami, raczej ich nie stawiali żeby nie zakłócać pięknego widoku. No cóż, jak ktoś ma lęk wysokości to szybko się z niego wyleczy. Levada Nova kończy się tunelem z, którym mieści się wodospad, za którym przechodzi się jaskinią. Powrót już dużo mniej ekscytujący Levadą Moinho.
Na zachód jedziemy na najbardziej na Zachód wysunięty punkt Madery, Ponta do Pargo. To prawie 400 metrowy klif na którym stoi niewielka ale bardzo urocza latarnia morska.
Dzień 7
Ostatni dzień na Rajskiej Wyspie. Wylot mamy dopiero wieczorem więc poza wschodem będzie jeszcze okazja pozwiedzać trochę górną część stolicy. Na wschód jedziemy na inną planetę. Tuż przed półwyspem Św. Wawrzyńca znadduje się wzgórze niczym wyciągnięte z filmu Sci-Fi którego akcja dzieje się na Marsie. Jakieś takie dziwne struktury, jaskinie i wszechobecny czerwony piasek. tak właśnie żegna nas Madera