Od kilku miesięcy na Islandii trwa erupcja wulkanu Gelingadalur. Praktycznie codziennie obserwuję LiveFeed z kilku kamer umieszczonych w dolinie relacjonujących na żywo wulkaniczną aktywność. Od wybuchu marzyłem żeby polecieć zobaczyć to na żywo. Ze względu na COVID i ograniczenia podróżne wylot do Islandii nie był możliwy. Dopiero pełne zaszczepienie pozwoliło na wyjazd bez konieczności odbycia kwarantanny w jednym z "rządowych" płatnych hoteli.
Mija 14 dni od przyjęcia drugiej dawki. Niestety aktywność wulkanu spadła praktycznie do zera. Takie życie. Jak można w końcu lecieć to wulkan wygasa. Czyli to już koniec erupcji. Przegapiłem ją. A tu nagle niespodzianka. Wulkan znowu ożywa i co kilkanaście godzin wyrzuca z siebie potoki magmy, nie takie jak na początku, ale zawsze coś.
Jest sierpniowa niedziela. Budzę się rano i widzę na YT że aktywność wulkanu trwa. Biorę do ręki komórkę, uruchamiam appkę Wizzair i patrzę czy są jakieś loty na Islandię i którą nerkę trzeba będzie za nie oddać. Patrzę i nie wierzę własnym oczom. Są bilety na jutro, powrót za tydzień, całość za ok. 500 zł. Bez zastanowienia kupuję je i dzień później ruszam na Islandię. Wcześniej czeka mnie jeszcze rezerwacja samochodu. Z racji szalejącej pandemii wiele firm wynajmujących samochody upadło. Wszystkie duże firmy nie miały dostępnych aut. Po długich poszukiwaniach udało się znaleźć małą firmę która posiadała jeszcze ostatni chyba na Islandii pojazd.
Ląduję w poniedziałkowy wieczór. Przed terminalem czeka już kierowca z wypożyczalni. Rezerwując samochód miałem trochę obaw bo wypożyczalnia miała bardzo niskie oceny, głównie za obsługę. Po półtorej godzinie czekania w biurze wiedziałem już dlaczego. Itak miałem szczęście bo niektórzy siedzieli w poczekalni już 3 godziny czekając na obsługę (będąc 3ci w kolejce). No nic. Szczyt sezonu, brak innych opcji... nie narzekam. W końcu po obsłudze podstawiono mi poobijanego ze wszystkich stron z przerdzewiałym dachem Hyundaia i10. Obsługa skrupulatnie biegała dookoła samochodu robiąc zdjęcia, chociaż mi się wydawało bardziej że przez 20 minut szukali jakiegokolwiek fragmentu który by nie był wgnieciony, porysowany albo zardzewiały... mi się nie udało.
Pakuję się do auta i ruszam w kierunku wulkanu Gelingadalur. Plan od początku był taki żeby ruszyć jeszcze w nocy. Od samego lotniska na tle nieodległych gór widać skrzącą się na niebie łunę z wulkanu. Nad górami nisko wiszą chmury potęgując rozbłyski magmy. Droga do wulkanu początkowo bardzo przyjemna. Po jakiś 40 minutach zaczyna się piąć ostro w górę. Aby móc zobaczyć wulkan od góry trzeba się wspiąć na prawie 350 m po bardzo stromych zboczach. Natomiast warto było się poświęcić. Poniżej przedstawiam mapkę szlaku. Wracając szedłem już doliną wzdłuż zastygniętych jęzorów lawy. Spacer ciężki ale zdecydowanie warty. Po powrocie postanowiłem się przespać w samochodzie i ruszyć w kierunku północnej Islandii
Poniżej kilka zdjęć wulkanu wykonanych dronem i aparatem z teleobiektywem. Do samego wulkanu z najbliższego ówcześnie bezpiecznego miejsca było ponad kilometr.
Jak wcześniej wspominałem, aktywność wulkanu była jedynie bodźcem do ruszenia na Islandię. Korzystając z okazji zdecydowałem się odwiedzić kilka lokalizacji, które w moim sercu mają szczególne miejsce oraz tych, które będąc wcześniej 5ciokrotnie na Islandii udało mi się pominąć lub nie dotrzeć do nich. Do tych pierwszych zdecydowanie należą Fjordy Zachodnie. Dla mnie od początku i chyba na zawsze Islandzkie numer 1.
Z racji tego że wyjazd był totalnie spontaniczny nie za bardzo miałem czas stworzyć dokładny plan tego jak miałem jechać. W niedzielę zrobiłem tylko listę wszystkich miejsc, które chciałem odwiedzić, no i zrobiła się z tego objazdówka całej wyspy (mapa poniżej).
Poniżej zdjęcia tego co udało mi się przez ten tydzień zobaczyć. To był mój szósty raz na Islandii i na pewno nie ostatni. Klikając w nie zobaczycie opisy co przedstawiają.