Wizyta 1.
Przychodzi Wrzesień. Po kilkumiesięcznej przerwie od podróżowania nie jestem w stanie wysiedzieć w domu. Niedawny rekonesans w Szkocji (link), już odszedł w zapomnienie. Zdjęcia obrobione, program warsztatów na przyszły rok gotowy. Dostaję informację z linii że są promocje na kilka kierunków. Jedną z destynacji jest niewiele mówiące mi, poza kierunkiem sporej Polskiej emigracji, miasto Cork w Irlandii. No dobra, szybka decyzja, czas na powrót do tradycji kwartalnych zagranicznych citybreak’ów. Wyjazd tym razem zupełnie nie fotograficzny. Skupiamy się na liźnięciu Irlandii, jej historii i kultury. Chwile później na skrzynce mailowej lądują bilety na lot. No i fajnie. Problem taki że kilka dni wcześniej wprowadzono w Irlandii kwarantannę dla Polaków. Całe szczęście jest ona łagodniejsza niż w innych krajach. Można się bez przeszkód poruszać natomiast niezalecane korzystanie z barów, restauracji oraz minimalizowanie wycieczek do sklepów. Stąd szybka decyzja. Ruszamy na północ w kierunku Irlandii Północnej. Tu sytuacja wygląda diametralnie inaczej. Na ulicach czy w Pubach nie widać jakichkolwiek oznak pandemii. Brak jest także większych restrykcji. Jedną z nich jest zamykanie Pubów o 22 czego Irlandczycy nie mogą przeżyć, więc tuż przed zamknięciem, niczym nasi rodacy na All Inclusive w Hurgadzie, rzucają się do baru i zamawiają po kilka kolejek, bo można.
Pierwszy nocleg w Derry (czy jak wolą Rojaliści czy Anglicy Londonderry). Na każdym kroku historii można dotknąć. Dawne podziały mają się dobrze. Dzielnice Protestanckie i Katolickie dalej wyróżniają się mocno, nie tylko murami (choć bram i rogatek już nie ma) ale kolorami flag na ulicach. Historyczne graffiti zdobią połowę miasta. Irlandzkie podziały można zrozumieć trochę oglądając W Imię Ojca Daniela Day-Lewisa. Zdecydowanie warto.
Z Derry ruszamy północnym wybrzeżem w kierunku Belfastu. Odwiedzając kilka lokalizacji z Gry o Tron. Wybrzeże jest piękne. Wysokie klify, niekończące się pastwiska i idealnie czysta plaża, po której w niektórych miejscach można poruszać się samochodem. Krajobraz zachwycił mnie tak bardzo że od razu podjąłem decyzję że wracam tu ze sprzętem. Zrodził się także pomysł żeby odwiedzić więcej miejsc z kultowego serialu. Trzeba wracać do domu i robić research i dokładnie 7 dni później wrócić.
Wizyta 2.
Dokładnie 7 dni po powrocie z krótkiego pobytu w Irlandii pakuję sprzęt, namiot, śpiwór i wracam na zieloną wyspę. Tym razem lecę prosto do Belfastu. Wyjazdowi przyświecają 2 cele. Pierwszy to zaliczyć półwysep Donegal, a drugi to odwiedzić i zlokalizować jak najwięcej miejsc na realizację pomysłu organizacji wyjazdu Śladami Gry o Tron.
Zacznę od fotografii. Początkowo planowałem nocleg miał się odbyć w górach Mourne na szczycie Slieve Doan. W drodze w góry na południu zaczęły napływać czarne burzowe chmury. Zjeżdżam na pobocze odpalam radar pogodowy i widzą że, z zachodu nici. Czas dostosować plany do warunków. Zawracam i ruszam w kierunku Półwyspu Donegal w Irlandii, tej zwykłej. Dojeżdżam po południu. Mam kilka godzin aby znaleźć interesujące mnie miejsce i kompozycję. Malin Head bo o nim mowa to najdalej na północ wysunięty fragment Irlandii. Kilkanaście minut spacerem on niego leży skalista zatoka z wysoką skałą po środku. Dodatkowo zorientowana w kierunku zachodu słońca co daje szanse na dobre zdjęcia. Irlandia mnie nie chce rozczarować i chwilę po zachodzie koloruje niebo niesamowitymi barwami.
Chwilę po zachodzie słońca jadę na miejsce porannej miejscówki latarni morskiej Fanad Head. Śpię w samochodzie na parkingu. Wynająłem kombi. Mam złożone tylne fotele wiec spanie ultra wygodne. Budzik dzwoni o 6tej rano. otwieram oczy za oknem pada deszcz. Jest mokro i generalnie nieciekawie. Zmuszam się jednak do wstania i wyjścia, bo a nuż coś zaświeci. Zakładam kurtkę i wychodzę z auta. Ponieważ przyjechałem w nocy poświęcam trochę czasu na szukanie kompozycji. Snuję się przez chwilę ale widzę że na wschodzie zaczyna się przejaśniać. To co się dzieję chwile później zwala mnie z nóg. Najwspanialszy wschód słońca jaki w życiu widziałem i pewnie jaki dany będzie mi kiedykolwiek zobaczyć. Najpierw góry w oddali zaczynają płonąć czerwienią by kilka minut później cały horyzont zalać pomarańczowym ogniem światła mieszającym się z padającym ulewnym deszczem. Spektakl trwa kilka minut po czym słońce chowa się za niską warstwą chmur i pozostaje sam deszcz. Jak ja się cieszę że ruszyłem tyłek z samochodu.
Na półwyspie Donegal odwiedziłem jeszcze kilka miejsc ale bezchmurne niebo i brak chmur nie dawały szans na spektakularne zdjęcia. A po takim poranku nie wiem co by się musiało wydarzyć żeby mnie zadowolić. Przechodzę wiec do celu drugiego czyli przygotowanie nowej formuły wyjazdu dla fanów Gry o Tron. W Irlandii północnej kręcono sporą cześć serialu. W ciągu kilku kolejnych dni odwiedzam Winterfell, Bravos, Północ, Pyke czy Morze Dothraków. Odwiedzam miejsca po których stąpała Daenerys, gdzie Jon Snow pierwszy raz zobaczył smoka, gdzie Arya walczyła o życie, czy niekończące się równiny, po których na koniach pędzili Dothrakowie. A wszystko to w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Ktoś chce jechać?